W obecnej sytuacji mamy do czynienia z małymi stopami procentowymi, wywołanymi przez deflację. Wiemy o tym zresztą doskonale – przecież media (również te nie związane z branżą) cały czas nas o tym informują. Kiepską sytuację widać chociażby po wysokości oprocentowania depozytów. W niektórych przypadkach ( i nie mówię tu wyłącznie o rachunkach oszczędnościowych) oprocentowanie tego typu depozytów spada poniżej dwóch procent, co oznacza że kolejna psychologiczna bariera właśnie została przełamana. Obojętnie jak na to popatrzymy – i tak sytuacja wygląda dość kiepsko. Zastanawiam się jednak kiedy i gdzie przekroczymy tą granicę – nie tylko psychologiczną ale też granicę opłacalności tego typu inwestycji.
Przecież wiadomym jest, że kiedyś to nastąpi. Tymczasem teraz każdy chce nam wmówić, że opłacalność tego typu środków inwestycyjnych jest najlepsza od lat. Dlaczego? No bo niby mamy deflację, która powiększa wartość naszych środków finansowych (a raczej ich siłę nabywczą). W związku z tym – według wspomnianych nieco wyżej źródeł, mamy do czynienia nie tylko z przychodem z tytułu samego oprocentowania (choć mniej niż dwa procent w skali roku raczej mnie optymistycznie nie nastawia) a także z premią deflacyjną (która jakby nie patrzeć jest negatywnym zjawiskiem w naszej gospodarce). Tak czy inaczej, próbuje się nam wmówić że sytuacja jest wręcz wspaniała a my jesteśmy beneficjentami deflacji i szczątkowego oprocentowania lokat.
Śmiem twierdzić, że sytuacja gospodarcza (i inwestycyjna) wyglądała lepiej wtedy, gdy mieliśmy do czynienia z bardziej opłacalnymi lokatami. Owszem, mając na lokacie 7 procent nie mogliśmy mówić o tym że te 7 procent dostaniemy do ręki. Jednakże w tamtych czasach jeszcze nikt nie słyszał o podatku Belki a inflacja (na poziomie 3-4 procent) była jak błogosławieństwo dla naszej gospodarki – wszak taką wartość zaleca się dla każdej z gospodarek, gdyż stymuluje ona jej rozwój czego w przypadku deflacji nie można powiedzieć).
Powiedzmy jeszcze kilka słów o samej deflacji która ma tak wspaniale wpływać na siłę nabywczą naszych pieniędzy. Oczywiście trudno w tym wypadku podważać informacje podane przez GUS z których jasno wynika że ceny produktów spadły o jakiś tam procent. Niemniej, sprawdźmy w naszym otoczeniu co tak naprawdę staniało. No bo chyba nie mówimy o biletach kolejowych, które – przynajmniej w przypadku niektórych przewoźników – zdrożały. Nie mówmy też o wielu artykułach spożywczych których cena również wzrosła. Pojawiająca się deflacja w pewnym stopniu była spotęgowana przez znaczący spadek cen paliw. Trzeba jednak przyznać z całą uczciwością, że spadek ten nie został spowodowany jakimś cudem gospodarczym w naszym kraju a jedynie sankcjami wprowadzonymi przez Zachód na Rosję w kontekście kryzysu ukraińskiego.
Co w takiej sytuacji nam grozi? Oczywiście ekonomiści mają rację – statystyczny Polak zauważy spadek cen o średni wskaźnik deflacji. W rzeczywistości jednak, taki stan rzeczy będzie nam poważnie szkodził. Jak łatwo wywnioskować z prawa podaży i popytu deflacja czyli spadek cen na rynku związany jest z trudnościami w sprzedaży naszych rodzimych produktów na naszym rynku. W wielkim skrócie – zewnętrzne firmy zabierają nam nasz własny rynek, przez co nasze przedsiębiorstwa muszą obniżać ceny, nawet poniżej wartość kosztów wytworzenia. Czy w związku z tą sytuacją możemy cieszyć się deflacją i niskim oprocentowaniem naszych lokat? Chyba nie bardzo… Pamiętajmy, że granica za którą lokaty nie będą już opłacalne jest coraz bliżej i za niedługi czas może zostać ona przekroczona. Jak w takim przypadku banki uzyskają pieniądze na swoje inwestycje i czy nie stracą one na swej płynności finansowej? Na te pytania musimy sobie odpowiedzieć sami…